Pierwszy dzień w Indiach i czego unikać w New Delhi

Wielka, szara, nowoczesna przestrzeń, upstrzona gdzieniegdzie kolorowymi sylwetkami ludzi. W paru miejscach leżą pozostawione na pastwę losu kartony, w kącie jakiś zniszczony wózek, palety z alkoholem w bezcłowych cenach. Jak na kraj z ludnością powyżej 1,2 miliarda, to zbyt dużo ludzi na tym lotnisku nie ma.

PRZYLOT DO NEW DELHI

Poszłam opłukać twarz w łazience. Jak nabierałam wody w usta, przez głowę przeleciały mi wszystkie opowieści o tym, jak indyjska kranówa jest złowieszcza dla nieprzyzwyczajonych do azjatyckiej flory bakteryjnej Europejczyków. Żeby używać zawsze butelkowanej wody i nawet myć w niej zęby. “Cholera, świetny początek” pomyślałam i wyplułam wodę, która w smaku nie różniła się niczym od tej zwykłej, europejskiej. Próbowałam się ratować myślą, że może woda na lotnisku jeszcze nie jest taka zła – w końcu to jeszcze obszar międzygraniczny, więc może jakoś specjalnie ją odkażają i będzie w porządku. Nie do końca było ;)

Byliśmy świeżo po długiej całodniowej i całonocnej podróży z Edynburga przez Katar do New Delhi.

12 godzin w samolotach i na lotniskach, samolotowe jedzenie, brak snu i zmiany stref czasowych dały nam się trochę we znaki. Nawet alkohol wypity w powietrzu zbytnio nie pomógł.

himlayas plane

WYMARZONE INDIE

Ale wszystko to przytłumiła ekscytacja. Byliśmy w Indiach. W INDIACH!! Spełniało się moje marzenie i nie mogłam się doczekać, aż wszystko zobaczę, posmakuję, przeżyję. Był poranek sierpniowej niedzieli i mieliśmy cały dzień na zwiedzanie Delhi/zrobienie zakupów przed kolejną kilkunastogodzinną podróżą nocnym autobusem, który miał nas zawieźć do pierwszego przystanku w górach – Manali.

Zarzuciliśmy plecaki i wyszliśmy przed lotnisko, w wilgotno-gorące, przepełnione mnóstwem dźwięków i zapachów powietrze. Powitał nas tłum stojący przed wejściem i czekający nie wiadomo na co. “Ok, dużo ludzi, głośno, duszno, to jednak są Indie, nie pomyliliśmy samolotów”, pomyślałam. Zręcznie  wyminęliśmy naganiaczy i skierowaliśmy się prosto do okienka “pre-paid” taxi, które według opinii podróżników były najbezpieczniejsze na pierwszy raz, gdyż pod opieką policji i wiadomo było, że nie dostanie się nieprawdziwie zawyżonej ceny.

Taksówka z dwoma Hindusami z przodu, a nami trzęsącymi się z tyłu na siedzeniu przykrytym wyleniałym kocem zawiozła nas do centrum.

Przez całą drogę miałam nos przyklejony do szyby, zafascynowana wszystkim co mijaliśmy. Palmy (uwielbiam je, zawsze kojarzą mi się z ciepłem i wakacjami), mnóstwo autorikszy i rikszaszy, ruch uliczny, który nie miał żadnych, ale to dosłownie żadnych reguł, oprócz chyba tylko tej, żeby używać klaksonu przy każdej okazji i także bez okazji, najlepiej co 2 sekundy. Próbowaliśmy rozszyfrować jak wszyscy mogą się poruszać po ulicy tak chaotycznie i nie spowodować żadnego wypadku, ale przez cały pobyt w Indiach nam się to nie udało. Oczywiście dużo brudu na ulicach, mnóstwo ludzi, żebrzące dzieci pukające w szyby samochodów, krowy i psy.

Boy selling puri Bangalore Karnataka, India

POCZĄTEK PROBLEMÓW

Zostaliśmy wysadzeni na dworcu kolejowym, gdzie, jak uważaliśmy, będziemy mieli możliwość zostawienia plecaków. Po 3 sekundach po wyjściu z samochodu już byliśmy cali mokrzy od gorąca i duchoty. Słońce paliło niemiłosiernie, my nie mieliśmy nic do picia i od wczoraj nic nie jedliśmy. Wciąż działaliśmy na energii pochodzącej z ekscytacji pt.:”Jesteśmy w Indiach, jesteśmy w Indiach!”. Tłum przed dworcem, na dworcu, na ulicy, wszędzie dookoła, był nieprzenikniony. Kolorowa, głośna masa ludzi, i każdy coś od Ciebie chce, bo biały człowiek z plecakiem jest w takiej sytuacji jak ktoś oświetlony reflektorami. Skierowaliśmy się w stronę dworca, żeby znaleźć miejsce do zostawienia bagażu. I tu zaczęły się nasze problemy.

Podeszliśmy do “wejścia” do dworca, które było zablokowane ludźmi, gdy nagle podszedł do nas jeden z Hindusów.

-Macie bilety na pociąg?

– Nie, chcemy tylko zostawić bagaże na dworcu na jakiś czas.

– Nie możecie, wstęp tylko z biletami – powiedział, wskazując na tabliczkę o takim napisie zawieszoną nad małym bocznym wejściem i od razu zaczął nam tłumaczyć gdzie, co i jak.

Nie za bardzo wiedzieliśmy co się dzieje, więc pokornie się poddaliśmy, myśląc, że ten człowiek chce nam pomóc (o my naiwni!). I tu pojawia się kwestia zaufania do ludzi i różnic kulturowych między Europą a Azją. W Europie, w takiej sytuacji naturalnie stwierdzilibyśmy, że ten mężczyzna jest dla nas miły i chce nam pomóc. Automatycznie przenieśliśmy to myślenie na Azję, co było dużym błędem. Mimo, że wcześniej czytaliśmy dużo o sytuacjach oszustw, wyłudzeń, fałszywego zachowania, żeby tylko zarobić na turystach. Może to zmęczenie, brak jedzenia i snu, upał, tłok i zamieszanie, różnice kulturowe i czasowe, w każdym razie podążyliśmy za naszym “przewodnikiem” do rikszy, która miała nas po “okazyjnej cenie” zawieść do biura podróży, gdzie mogliśmy podobno zostawić bagaże.

New Delhi India

PRZEJAZD RIKSZĄ

Pierwszy przejazd rikszą był super! Każdy następny też, ale pierwsze wrażenie pamięta się najbardziej. Nie mam pojęcia jak te śmieszne żółto-zielone budki się poruszają i nie rozpadają się po drodze, ale jakoś się to wszystko trzyma całości. Mimo że z dziurami na wylot, tak, że trzeba mocno trzymać wszystkie bagaże przy sobie, gdyż można je łatwo zgubić, zwłaszcza na szalonych zakrętach i przy wymijaniu innych pojazdów. Ale za to pęd powietrza przy jeździe robi za dobrą klimatyzację ;)

PROBLEMÓW CIĄG DALSZY

Gdy dotarliśmy na miejsce i weszliśmy do środka, usadzono nas w pokoju z urzędnikiem po drugiej stronie biurka. Od razu coś mi się wydało nie tak i od samego wejścia naciskałam, że chcemy tylko zostawić bagaże i nie mamy po co siadać. Urzędnik nalegał i w końcu skońćzyło się na tym, że próbował nam sprzedać drogie bilety na końcową część naszej podróży – do Agry i Jaipuru (których wcale nie chcieliśmy teraz kupować). Jego namawianie opierało się na kłamaniu nam w żywe oczy, że zwykłych biletów już nie ma i że nigdzie indziej ich nie kupimy, że tylko tutaj, po okazyjnej cenie. Po jakimś czasie tej bezowocnej dyskusji stwierdziliśmy, że to nie ma sensu i opuszczamy to miejsce, dalej z ciężkimi plecakami na barkach.

Stanęliśmy zrezygnowani przed wejściem, nie bardzo wiedząc co robić dalej, gdy podszedł do nas nasz poprzedni kierowca rikszy. Widział, że byliśmy zdenerwowani, pytał o przyczynę i powiedział, że niedaleko jest inne biuro podróży, które powinno być w stanie nam pomóc. Nie mając aktualnie za bardzo innej opcji na działanie uwierzyliśmy po raz kolejny (chyba nasze mózgi zostały na lotnisku ;)) i poczłapaliśmy w upale w stronę rzekomego biura. Po drodze dostaliśmy ofertę pomocy od przechodzącego hindusa, który porozmawiał z rikszarzem i za jakieś drobne pojechaliśmy do celu po drodze zaopatrując się w końcu w wodę.

Po dotarciu na miejsce, sytuacja okazała się identyczna jak w poprzednim miejscu. Brak możliwości zostawienia bagażu, jedynie próby wciśnięcia nam jakichś wycieczek. Dodatkowo, “pracownicy” “biura”, czyli dwóch hindusów w klapkach i brudnych podkoszulkach, wyciągniętych na plastikowych krzesłach w małym baraku z kanapą, próbowało nas przekonać, że nasza planowana podróż do Manali tego wieczora nie może być zrealizowana, bo na drodze były obrywy ziemi i powodzie i że musimy jechać na około. A oni oczywiście mogą nam pomóc w zakupieniu nowych biletów. Zdenerwowana już jak nie wiem kiedy i rozczarowana, że nasz pierwszy dzień w kraju, do którego przyjazd był moim marzeniem, wygląda jak wygląda, zarządałam dowodów na słowa o zablokowanej drodze. Na co zostałam zaprowadzona do jedynego, wiekowo wyglądającego komputera, gdzie moim oczom ukazał się post na forum, mówiący o obrywach ziemi na trasie. Z 2006 roku. Nie wiedziałam czy mam się śmiać czy płakać. Wyraziłam swoje zdanie o całej sytuacji i opuściliśmy budynek, decydując, że wracamy na stację. Na piechotę było za daleko się tam dostać, więc znowu skorzystaliśmy z rikszy, jadąc z tym samym rikszarzem, który podwiózł nas na krótkim dystansie do ostatniego biura. I jedynie on okazał się być w porządku, wysadził nas trochę przed dworcem, z powodu stojącej na drodze policji, ale nie kazał płacić za przejazd.

POWRÓT DO PUNKTU WYJŚCIA

Koniec końców, zmęczeni, straciwszy mnóstwo energii, czasu i trochę pieniędzy (dobrze, że riksze są tam tak tanie ), wróciliśmy do punktu wyjścia – na dworzec. I tym razem pewnie weszliśmy do środka, nie zatrzymując się na żadne wołania. Znalezienie przechowalni, znajdującej się dokładnie na przeciwnym krańcu ogromnego dworca, z drogowskazami w języku hinduskim, a potem dogadanie się i wypełnienie “druczków” na przechowanie, zajęło nam znowu sporo czasu. Ale, w końcu byliśmy bez plecaków i mogliśmy spokojnie (spokojnie w Indiach to bardzo względne słowo) przemieszczać się w tłumie.

 

India New Delhi

JAK TO SIĘ STAŁO?

Pewnie dziwicie się jak można było wplątać się w tą całą sytuację, że mogliśmy od razu zorientować się co się dzieje. Możliwe, że też była to moja pierwsza w życiu nauczka za zbyt duże zaufanie do ludzi. Oceniać z dystansu jest łatwo, ale jak się jest w takiej sytuacji na miejscu to dużo zależy od okoliczności. Ważne, że uczymy się na błędach i każdy kolejny dzień pobytu w Indiach i załatwiania czegokolwiek był już dla nas łatwiejszy i wiedzieliśmy czego się spodziewać.

PODRÓŻ W STRONĘ HIMALAJÓW

Zostało nam trochę czasu na zrobienie najpotrzebniejszych zakupów na lokalnym bazarze przed wyjazdem w góry i spróbowaniu po raz pierwszy prawdziwej indyjskiej kuchni (szkoda tylko, że tym razem nie mogłam w pełni jej docenić, za to Paweł pochłonął od razu zawartość wszystkich półmisków ;)). Wieczorem, pojechaliśmy do miejsca postoju autobusu, skąd wkrótce wyruszyliśmy w 16 godzinną podróż górskimi krętymi drogami, nad krawędziami przepaści, powoli wkraczając w Himalaje.

Ladakh, Himalayas India

JAKI BYŁ TEN PIERWSZY DZIEŃ?

Pierwszy dzień w Indiach, ogromnym, zróżnicowanym kraju, nie był dla nas najlepszy. Ale był to dzień w New Delhi – mieście, które wraz z aglomeracją mieści w sobie 22 milionów ludzi, gdzie widać przepych najbogatszych i biedę najuboższych (o samym mieście będzie więcej w późniejszych wpisach) i które niewyobrażalnie różni się od miejscowości w górzystych terenach.Chociaż jeszcze tego nie wiedzieliśmy, dalej miało być tylko lepiej, choć oczywiście też z przygodami ;).

A teraz, jechaliśmy razem wygodnym autobusem z rozkładanymi siedzeniami (!) w stronę najwyższych gór świata. I tylko to się liczyło.

 

Sharing is caring!

5 thoughts on “Pierwszy dzień w Indiach i czego unikać w New Delhi

  1. Po ostatnim zdaniu jest wielki niedosyt i ciekawość jak dalej przebiegało podróżowanie… Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy! :)

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *